Po majowym niepowodzeniu przyszła kolej na ponowną podróż za naszą wschodnią granicę - na ukraińskie Zakarpacie. Cel był taki sam - przejazd najciekawszym i najbardziej malowniczym odcinkiem ukraińskich kolei.
Wstęp:Niektórzy ludzie mają spore opory przed podróżowaniem. Każdy wyjazd kojarzy im się z tygodniami planowania, wielogodzinnym pakowaniem, zakupami oraz koniecznością zgłoszenia urlopu, nierzadko z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.
Przez ostatnie lata staram się spędzać jak najwięcej weekendów poza domem. Oczywiście nie oznacza to, że w każdy dzień wolny od pracy wyruszam w podróż życia, bo czasem, aby zobaczyć coś nowego wystarczy wsiąść w podmiejski pociąg. Raz na jakiś czas zdarza mi się jednak wyruszyć w trochę dalszą podróż...
Mimo, że nie jest to mój pierwszy trip z cyklu zero-urlopowych, jest to pierwszy, który opisałem. Zbierałem się do tego prawie pół roku, dlatego pozwoliłem sobie na rozpisanie się i zawarcie w nim wielu detali. Kolejne relacje (jeśli się pojawią), będą znacznie krótsze. Ich głównym celem jest pokazanie, że w jeden intensywny weekend da się przeżyć równie dużo (a czasem nawet więcej) co podczas tygodniowych wakacji.
Zobacz też:
Rowerem pod Czarnobyl. Lublin - Kijów - Sławutycz
#48hTrips
Kolej Zakarpacka - podejście nr 2.
Data: 25-27 października (piątek wieczór - niedziela wieczór)
Odwiedzone kraje: Polska, Ukraina, Słowacja
Ilość wykorzystanego urlopu: 0 dni
Po majowym niepowodzeniu przyszła kolej na ponowną podróż za naszą wschodnią granicę - na ukraińskie Zakarpacie. Cel był taki sam - przejazd najciekawszym i najbardziej malowniczym odcinkiem ukraińskich kolei.
Tym razem towarzyszyć postanowił mi Mateusz z Krakowskiego Klubu Modelarzy Kolejowych. Kilka tygodni wcześniej kupiłem przez internet bilety na pociąg z
Krakowa do
Przemyśla, a także na ukraiński, nocny pociąg z
Sambora do
Użhorodu. Pociąg ten przejeżdżał przez najbardziej interesujący nas odcinek
Sianki -
Wołosianka.
Ukraiński system rezewacji biletów jest wiele lat przed naszym
Ale o co chodzi?
Nazwana przez Mieczysława Orłowicza
najpiękniejszą linią kolejową północnych Karpat, zbudowana w 1905 roku w Monarchii Austro-Węgierskiej linia
Sambor -
Użhorod miała w końcu połączyć
Lwów z węgierską częścią Monarchii - Zakarpaciem. Jej najciekawszy - 18-kilometrowy odcinek biegnie przez Bieszczady Wschodnie pokonując w pionie blisko 400 metrów. Podczas wspinaczki na
Przełęcz Użocką z miejscowości
Wołosianka do wsi
Sianki pociąg przejeżdża przez 6 tuneli oraz 27 mostów i wiaduktów. Już same liczby mogą robić wrażenie i to nie tylko na pasjonatach kolei...
Nasz cel podróży: 18-kilometrowy odcinek Sianki - Wołosianka
W piątek po pracy, o 16:30, wraz z Mateuszem oraz awaryjnym namiotem, wsiedliśmy w pociąg z
Krakowa do
Przemyśla.
Pierwotny plan był taki...
Plan dwudniowej wyprawy był ciągle w fazie
ustalania szczegółów, czyli tradycyjnie, w dużej mierze opierał się na improwizacji.
Zakładał on:
- Szybkie, piesze przekroczenie przejścia granicznego w Medyce-Szegini, złapanie wieczornego stopa lub taksówki do Sambora i przeczekanie kilku godzin na dworcu na nocny pociąg do Użhorodu.
- Nocny przejazd Koleją Zakarpacką przez najbardziej interesujący nas odcinek i przespanie się na tyle ile pozwoli czas, a następnie wyjście z pociągu w Użhorodzie w sobotę rano.
- Przekroczenie granicy ukraińsko-słowackiej i skierowanie się w stronę słowackiej miejscowości Humenne, a stamtąd w polskie Bieszczady. Najchętniej przez stary tunel kolejowy w Łupkowie.
- Powrót do Krakowa
W planie nie był uwzględniony żaden konkretny nocleg, ponieważ nie wiedzieliśmy do końca ile zajmą nam poszczególne etapy.
Ruszamy i od razu zmieniamy plany
W pociągu do
Przemyśla zdaliśmy sobie sprawę, że nocny przejazd w pociągu sypialnym może skutecznie uniemożliwić nam dostrzeżenie całego uroku tej trasy i jakiekolwiek jej uwiecznienie na zdjęciach. Mateusz zaczął studiować na telefonie artykuły dotyczące kolei Zakarpackiej i znalazł informacje o regularnych, dziennych połączeniach
elektriczek (odpowiednika naszych pociągów regionalnych) na najbardziej interesującym nas odcinku trasy, między miejscowościami
Sianki, a
Użhorod. Znacznie poprawiało to plan naszego wyjazdu i dawało możliwość zobaczenia trasy w jej pełnej krasie.
Zgłębiając tajniki ukraińskiego internetu udało nam się znaleźć oficjalne rozkłady. Upewniliśmy się, że
elektriczki faktycznie w ten weekend jeżdżą i spisaliśmy godziny wszystkich sobotnich połączeń tak, by przejechać trasę o jak najlepszej porze.
Po dotarciu do
Przemyśla od razu skierowaliśmy się w stronę postoju busów do
Medyki. Kursują one bez przerwy, dlatego już po 15 minutach podróży (w stałej od lat cenie 2 PLN) byliśmy na
przejściu granicznym z Ukrainą. Ustawiliśmy się w kolejce dla obywateli Unii Europejskiej. Szybka kontrola po obu stronach w stylu iście
lotniskowym i o 20:20, niecałe 4 godziny od wyruszenia z Krakowa dotarliśmy na Ukrainę.
Ласкаво просимо в Україну (Witamy na Ukrainie!)
Przestawiliśmy zegarki na 21:20, wymieniliśmy złotówki na Hrywny, kupiliśmy ukraińskie karty SIM i zaczęliśmy poszukiwanie transportu do oddalonego o 50 kilometrów na południowy-wschód miasta
Sambor, skąd ruszał nasz pociąg.
Taksówkarze oferowali zbyt wysokie stawki, dlatego stanęliśmy na obleganym głównie przez starsze osoby
placyku do łapania stopa. Pierwsze minuty nie dały zbyt pozytywnych efektów. Porozmawialiśmy z kilkoma osobami, aż po chwili do Mateusza podszedł pewien człowiek i po chwili targowania zdecydował się zawieźć nas do
Sambora. Kierowca nie znał trasy, dlatego nie był zbyt szczęśliwy widząc jak dziurawą i pełną kolein trasą przyszło mu jechać. Koniec końców okazał się całkiem sympatyczny, całą podróż umilając nam playlistą złożoną z ukraińskich
szlagierów.
Tuż przed
Samborem minęliśmy starą linię kolejową będącą przedłużeniem dawnej transgranicznej linii łączącej
Przemyśl z
Sanokiem przez ukraiński
Chyrów. Część linii działała do 2010 roku.
Sambor
Przed godziną 23:00 dotarliśmy na dworzec kolejowy w
Samborze.
Ciekawostka - to właśnie tutaj została zrealizowana scena otwierająca trzeci sezon polskiego serialu
Wataha.
Nasz pociąg do
Użhorodu odjeżdżał dopiero za 5 godzin, dlatego zastanawialiśmy się czy nie poszukać noclegu w mieście. Ostatecznie, po zjedzeniu kolacji postanowiliśmy przespać się w dworcowej poczekalni. Nie była to najlepiej przespana noc w życiu, jednak ze względu na zmianę kolejowych planów wiedzieliśmy, że podróż do
Użhorodu możemy w całości przeznaczyć na sen.
Dworzec w Samborze - rozkład.
Chwilę po czwartej na peron wtoczył się długi pociąg jadący z Kijowa aż pod granicę z Rumunią. Nasz wagon zatrzymał się na drugim końcu stacji. Pozostałe wagony są dla bezpieczeństwa śpiących podróżnych zamykane od wewnątrz, dlatego na wszelki wypadek zaczęliśmy biec. Przy wejściu do wagonu czekał na nas jego kierownik, zwany
prowadnikiem (osoba zarządzająca wagonem, pełniąca także rolę konduktora). Zabrał od nas bilety, wskazał miejsca do spania wśród 50 chrapiących pasażerów i zapytał czy chcemy coś do picia.
Pociągi na Ukrainie
Nie chcę szczegółowo opisywać wszystkich kategorii pociągów i klas wagonów na Ukrainie, dlatego skupię się głównie na tych, które najczęściej można spotkać w tego typu podróżach:
- elektriczka - bezprzedziałowy pociąg podmiejski z miejscami siedzącymi najczęściej w formie drewnianych ław. Wciąż zdarza się w nich spotkać drewniane okna oraz toalety w formie dziury w podłodze
- pociąg pospieszny i przyspieszony:
- pociągi dzienne - bezprzedziałowe, posiadają miejsca do siedzenia (fotele)
- pociągi nocne - posiadają wagony sypialne w trzech klasach:
- 3. klasa (plackarta) - 54 miejsca w wagonie podzielone w otwarte boksy po 6 miejsc (2 górne, 2 dolne, 2 boczne)
- 2. klasa (coupe) - przedziały sypialne po 4 osoby
- 1. klasa (VIP/LUX) - przedziały sypialne 2-osobowe
Wagon sypialny 3. klasy od środka. My zajmowaliśmy miejsca górne z prawej strony.
Oczywiście zdecydowaliśmy się na podróż najtańszym i najbardziej
integracyjnym wagonem sypialnym 3. klasy. Na naszych górnych miejscach leżała już przygotowana podstawowa przez
prowadnika pościel. Ze względu na brak drabinek, wdrapanie się na górną
półkę wymagało przemyślenia techniki wspinaczki bez budzenia pasażerów na dole. Jednostajne bujanie oraz dźwięk pociągu sunącego po szynach sprawiły, że sen przyszedł w ciągu kilku minut.
Użhorod
Po niecałych czterech godzinach obudził nas kierownik wagonu informując, że zbliżamy się do naszej stacji. Dotarliśmy do
Użhorodu, co oznaczało, że jakąś godzinę temu po raz pierwszy przejechaliśmy obranym przez nas za cel odcinkiem Kolei Zakarpackiej, a w zasadzie to go... przespaliśmy
Dworzec w Użhorodzie
O 8:00 rano wyszliśmy z pociągu i od razu ruszyliśmy do kasy po bilety
tam i nazad, czyli na trasie
Użhorod -
Sianki -
Użhorod.
Elektriczka odjeżdżała za pół godziny, co pozwoliło nam zrobić jeszcze szybkie zakupy.
Obecnie nasz plan zakładał jazdę z powrotem do miejscowości
Sianki (mijaliśmy ją około 5:00 rano), przeczekanie tam kilku godzin i powrót do
Użhorodu, a następnie przedostanie się na Słowację.
Jedziemy na Przełęcz Użocką
Weszliśmy do
elektriczki. Pociąg okazał się dość zatłoczony - wszystkie ławy były zajęte. Drewniane okna, zapach papierosów w przejściu między wagonami i głośne rozmowy pasażerów tylko dodawały uroku podróży. Przed sobą mieliśmy około 3 godziny podróży do Sianek, w tym postój na 30 stacjach.
Typowe wnętrze ukraińskiej elektriczki
Po kilkudziesięciu minutach tłok się przerzedził i udało nam się zająć miejsca siedzące. Z racji, że wspinaczka na
Przełęcz Użocką miała nadejść dopiero na sam koniec podróży, uciąłem sobie krótką drzemkę.
Po drodze wzdłuż doliny rzeki Uż kilkukrotnie między innymi grzbietami udało się dojrzeć polskie Bieszczady z Tarnicą na czele.
Wspinaczka na Przełęcz Użocką
Trasa stawała się coraz bardziej górska. Kolejne mosty i ciągłe przejazdy z prawego brzegu doliny na lewy zwiastowały, że zbliżamy się do końcowego odcinka podróży. W tą stronę jechaliśmy pod słońce, co w połączeniu z brudnymi, zabitymi gwoźdźmi oknami uniemożliwiało zrobienie dobrych zdjęć. Skupiliśmy się więc na oglądaniu widoków
na żywo.
Pociąg rozpoczął kilkusetmetrową wspinaczkę wijąc się poprzez kolejne tunele i wiadukty. Przyklejeni do szyby musieliśmy wyglądać nietypowo. W przeciwieństwie do pozostałych pasażerów, trasa robiła na nas wrażenie. Przed godziną 11:00 pociąg wjechał na
Przełęcz Użocką zbliżając się na kilkadziesiąt metrów do najdalej wysuniętego na południe Punktu Polski oraz umownych
źródeł Sanu. Przez okna było widać pas graniczny z ukraińskimi i polskimi słupkami po obu stronach rzeki, która tutaj przypominała bardziej leśny strumyk.
Po kilku minutach dotarliśmy do ostatniej stacji - wsi
Sianki. Znajduje się tutaj stacja przesiadkowa
elektriczek łącząca kolej w Obwodzie Zakarpackim i Obwodzie Lwowskim (odpowiedniki naszych województw). Mimo niskiego komfortu podróży, ten typ pociągów jest bardzo tani i z racji na krótkie odcinki - punktualny. Na jednym z peronów czekał już pociąg do
Lwowa, na który przesiedli się prawie wszyscy pozostali pasażerowie.
Odnowiony Dworzec w Siankach
Odpoczynek w Siankach
Stacja kolejowa w porównaniu do poprzedniej - majowej - wizyty okazała się świeżo wyremontowana. Przed budynkiem dworca pojawił się nawet jedyny we wsi asfalt.
Wieś
Sianki przed II Wojną Światową była znanym, polskim kurortem narciarskim. Znajdowało się tutaj kilka schronisk, restauracji, skocznia narciarska oraz tor saneczkowy. Po Wojnie polska część wsi została spalona w ramach Akcji
Wisła, a miejscowa ludność (głównie ukraińska) wysiedlona do ZSRR. Obecnie w polskiej części znajduje się szlak prowadzący do
źródeł Sanu, a także punkt widokowy na ukraińskie
Sianki, w których mieszka obecnie około 500 osób. Możliwe, że w przyszłości we wsi zostanie otwarte pieszo-rowerowe przejście graniczne.
Pocztówka z Sianek - 1937 rok. Wszystkie zabudowania zostały zniszczone.
Do odjazdu pociągu powrotnego do
Użhorodu pozostały ponad 2 godziny.
Mimo końca października temperatura wynosiła około 20 stopni, dlatego ten czas postanowiliśmy spędzić w najlepszy możliwy sposób. Pełne słońce, sielski widok na dzikie pola i lasy rozciągające się po polskiej stronie, a na horyzoncie idealnie widoczny grzbiet Halicza. To, w połączeniu z kupionym w przydworcowym sklepie piwem sprawiło, że dwie godziny minęły błyskawicznie ;)
Odpoczynek w Siankach. Prawdopodobnie jest to to samo miejsce co na pocztówce.
Początek powrotu
Tym razem weszliśmy do pociągu przed przyjazdem przesiadkowej
elektriczki ze
Lwowa. Dzięki temu zajęliśmy nowszy wagon z lepszymi oknami, które mimo początkowych uwag konduktorki udało nam się otworzyć. Punktualny odjazd zakłóciła piątka cygańskich dzieci wnoszących do wagonu kilkanaście większych od nich worów z
nie-wiadomo-czym. Wynikł przy tym
problem z płatnością za bilety. Chwilowo wydawało się, że konduktorka każe im całą procedurę z workami powtarzać w drugą stronę - na zewnątrz, jednak ostatecznie pociąg około 13-stej ruszył.
W drodze powrotnej warunki do robienia zdjęć były lepsze, choć większość z nich z powodu zakazu otwierania okien wykonałem z... toalety
Poniżej kilka zdjęć z przejazdu, a na końcu relacji link do kilku filmików poglądowych ;)
Naszą uwagę zwróciły budki strażnicze z wyposażonymi w kałacha żołnierzami znajdujące się po obu stronach tuneli. Podobne stały przy mostach, jednak opuszczone. Część z mostów została prawdopodobnie przerobiona pod kątem szerszych w ZSRR torów. W oczy rzucały się metalowe, nowe przęsła położone na oryginalnych kamiennych podporach.
Tym razem z telefonami w rękach po raz ostatni dziś zjechaliśmy z
Przełęczy Użockiej, ponad 350 metrów w dół, w głąb doliny rzeki Uż.
Kolejna zmiana planów
Po drodze ustaliliśmy, że nie będziemy dojeżdżać do
Użhorodu, a wysiądziemy godzinę wcześniej we wsi
Malyi Bereznyi, gdzie znajduje się samochodowe przejście
graniczne ze Słowacją (Ubl'a). Plan zakładał szybkie złapanie stopa, którym przejedziemy przez granicę (tak zrobiłem w maju), dostanie się do miasta
Humenne i przy dobrych wiatrach jeszcze dziś zbliżenie się do Polski.
Elektriczka na stacji Malyi Bereznyi
Przejście graniczne od stacji kolejowej dzieliło równo 5 kilometrów.
Postawiliśmy na godzinny spacerek. Zachodzące słońce oraz bezskuteczne próby zatrzymania jakiegokolwiek samochodu trochę popsuły nasze humory. Doszliśmy do granicy z myślą, że zostaniemy wróceni - w końcu to przejście samochodowe, do tego dość mało uczęszczane.
Na
przejściu ukraiński celnik zapytał nas o paszporty i wręczył nam karteczkę, z którą mieliśmy iść dalej. Byliśmy trochę zdziwieni, ale wszystko wskazywało na to, że wbrew oficjalnym informacjom można tu przejść pieszo. Przekroczenie granicy poszło dość sprawnie. Zapytani o cel podróży wskazaliśmy
Humenne, na co słowacki celnik lekko się zaśmiał widząc, że jesteśmy pieszo. Po niespełna 30 minutach byliśmy na Słowacji.
Słowacja. Robi się ciemno... i zimno
Przestawiliśmy zegarki z 17:30 na 16:30, niestety nie zmieniło to pozycji słońca nad horyzontem.
Od początku naszej wycieczki minęła... dopiero doba. Przełączyliśmy się na polski internet. Od najbliższej miejscowości (
Ubl’a) dzieliło nas około 5 kilometrów. Szczęście znów się do nas uśmiechnęło, bo po drodze spotkaliśmy słowacką rodzinę, która mijała przejście graniczne razem z nami. Zgodzili się podwieźć nas ten odcinek. Zaoszczędzona w ten sposób godzina okazała się później kluczowa.
Obecny plan zakładał dojechanie do oddalonych o około 55 kilometrów słowackich miejscowości
Humenne lub Michalovce,
jakiś transport do miasta
Medzilaborce, a następnie przejście starym, granicznym
tunelem kolejowym do polskiego
Łupkowa. Rzeczywistość nie okazała się jednak taka prosta
W
Ubli wyszliśmy z centrum wsi i zaczęliśmy łapać stopa. Bezskutecznie. Z doświadczenia wiedziałem, że Słowacy nie są tak chętni do podwożenia obcych ludzi, zwłaszcza przy przejściu granicznym, gdzie znajduje się wielu Romów.
Zaczęło robić się ciemno i chłodno. Wróciliśmy do centrum i znaleźliśmy przystanek autobusowy. Rozkład pokazywał, że za 30 minut odjeżdża ostatni dzisiaj autobus do
Sniny, miasta położonego w połowie drogi do
Humenne, gdzie można dojechać już pociągiem. Ale fart! Zdążyliśmy! No jednak nie do końca...
Internetowe rozkłady jazdy w ogóle tego kursu nie uwzględniały. Lokalne portale typu e-podóznik też nie dawały jednoznacznej odpowiedzi.
No nic. Poczekamy. W razie czego mamy namiot.
Minęła godzina odjazdu busa, a nas wciąż otaczała tylko cisza praktycznie wymarłej wieczorem wioski. Zaczęło robić się nieciekawie. Wizja rozbicia namiotu w tej miejscowości nie była dla nas zbyt wesoła. Po stronie ukraińskiej nie mielibyśmy z tym problemu, tutaj czuliśmy się jakoś nieswojo.
5... 7... 10 minut... w końcu! Na horyzoncie pokazał się upragniony widok białego busa. Atmosfera się poprawiła.
Znajdźmy już normalny nocleg...
W busie miłe starsze panie doradziły nam, na którym przystanku najlepiej wyjść z busa i w jaki pociąg wsiąść. Jedna z nich także jechała do
Humennego. Mieliśmy tam być około 19-stej. W tej sytuacji dalsza podróż średnio miała sens i nie była najrozsądniejsza. Postanowiliśmy poszukać noclegów w
Humennem. W ruch poszły strony Booking.com, Ubytovanie.sk, Airbnb, jednak ceny za nocleg wynajęty w hotelu na godzinę przed przyjazdem nie wyglądały zbyt zachęcająco. Napisałem jednego maila do kilku mniejszych hosteli w
Humennem i czekałem na odpowiedź.
Dojechaliśmy do miasta
Stakcin, gdzie miła-starsza-pani zaprowadziła nas na dworzec kolejowy. Po około 30 minutach wsiedliśmy do zadbanej
elektriczki wyprodukowanej przez Skodę i ruszyliśmy w stronę
Humennego.
Pociągi na Słowacji w większości głównych tras są oczywiście nieporównywalnie bardziej komfortowe niż na Ukrainie.
W międzyczasie, w końcu otrzymałem pozytywną odpowiedź od jednego z
penzionów. Po wyjściu na stacji
Humenne od razu skierowaliśmy się w jego stronę. Okazało się, że znajduje się on w klubowym budynku lodowiska miejscowej drużyny hokejowej. Mimo nie najwyższego standardu, nocleg za 50 PLN od osoby wydawał nam się luksusem.
Po zameldowaniu od razu ruszyliśmy do najbliższej restauracji na burgera i piwo. Zwiedzanie miejscowości zostawiliśmy sobie na inny raz ;)
Wróciliśmy do pokoju o godzinie 21-szej i praktycznie od razu zasnęliśmy.
Następny przystanek: Medzilaborce
W niedzielę obudziliśmy się przed godziną 6:00. Plan na dziś zakładał wyjazd o 6:30 pociągiem do oddalonego o 40 kilometrów w stronę Polski miasta
Medzilaborce, a następnie kilkunastokilometrową wędrówkę do
tunelu w Łupkowie, którym wrócimy do Polski.
Słowacki pociąg na stacji Medzilaborce
Dziś wieczorem planowaliśmy być już w
Krakowie, ale wiedzieliśmy, że czeka nas jeszcze bardzo intensywny dzień. Ruszyliśmy więc na dworzec i żegnając
Humenne rozpoczęliśmy ponad godzinną podróż do
Medzilaborec.
To zamieszkałe głównie przez Rusinów miasto znane jest przede wszystkim z międzynarodowej linii kolejowej łączącej Sanok z
Humennem. Obecnie z Polski do
Medzilaborec kursuje tylko weekendowy szynobus w lipcu i w sierpniu, jednak przed laty była to główna stacja przesiadkowa podczas podróży na południe Słowacji, czy na Węgry. Planowana najwcześniej na 2027 rok modernizacja linii z
Zagórza do
Łupkowa daje połączeniu z
Medzilaborcami pewne szanse na reaktywację.
Do miasta dojechaliśmy przed 8 rano. W planach mieliśmy prawie 10-kilometrową wędrówkę w stronę polskiej granicy, a następnie odbicie na wschód we wsi
Palota, skąd do
tunelu kolejowego pozostanie nam około godzina marszu.
Po szybkich zakupach wyruszyliśmy w trasę.
W drodze do Paloty
Ruch na szosie był praktycznie zerowy, ale i tak odruchowo próbowaliśmy łapać stopa. Zatrzymał się już drugi samochód, a w zasadzie bus. Jego kierowcą okazał się… Ukrainiec jadący do Polski. Szczęście znowu się do nas uśmiechnęło i już po kilku minutach byliśmy 10 kilometrów dalej - we wsi
Palota. Do Łupkowskiego
Tunelu pozostała nam niespełna godzinka spaceru leśną drogą. Niedzielny poranek był ciepły i słoneczny. Z lasu kilkukrotnie wyszły nam naprzeciw grupy cygańskich grzybiarzy. Czarne samochody, które czekały na nich przed szlabanem bynajmniej nie wyglądały biednie ;)
Powrót do Polski przez... tunel
Po kilkudziesięciu minutach trasa zaczęła piąć się do góry, a GPS pokazywał, że jesteśmy już dosłownie kilkaset metrów od
tunelu. Przed zejściem na linię kolejową stała tablica informacyjna z historią tunelu. Jej kiepski stan świadczył o tym, że obiekt nie jest na Słowacji zbyt popularny. W końcu zeszliśmy na tory kolejowe. Kilkaset metrów przed nami ujrzeliśmy widok, który wcześniej znaliśmy tylko ze zdjęć:
Południowy portal Tunelu Łupkowskiego
Historia tunelu
Tunel został zbudowany w 1874 roku w ramach Pierwszej Kolei Węgiersko-Galicyjskiej. Dzięki niemu udało połączyć się Budapeszt ze Lwowem przez
Przemyśl.Tunel nie miał łatwej historii. W 1915 roku wysadziły go uciekające wojska austro-węgierskie. Jesienią 1939 roku częściowo uszkodzili go Polacy uniemożliwiając niemieckim wojskom transport sprzętu. Następnie w 1944 został wysadzony przez Niemców.
Tunel został odbudowany w 1946 roku przez radzieckich żołnierzy, o czym świadczy napis na południowym portalu w dwóch językach: rosyjskim i słowackim:
Co niemiecka nienawiść zniszczyła, ręka sowieckiej armii odbudowała.
Południowy portal Tunelu Łupkowskiego
Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy do wnętrza długiego na 416 metrów
Tunelu Łupkowskiego. Mniej więcej w ⅔ długości tunelu, na jego ścianie widnieje symbol “S | P”, oznaczający miejsce, w którym przebiega granica obu państw.
Oznaczenie granicy polsko-słowackiej wewnątrz tunelu
W 2018 roku polska część tunelu została odnowiona. Na jej północnym portalu znajduje się tylko Biało-Czerwony Orzeł oraz polska flaga. Z powodu wcześniejszych zniszczeń przekrój tunelu po naszej stronie jest znacznie mniejszy.
Portal północny Tunelu Łupkpowskiego
O 9 rano, po 40 godzinach podróży w końcu dotarliśmy do naszego kraju i to w dość oryginalny sposób. Od wyjścia z hotelu w
Humennem minęły dopiero niecałe 3 godziny, dlatego mieliśmy dość duży zapas czasu. Od Krakowa dzieliło nas w końcu niewiele ponad 200km. Mateusz zrobił kilka zdjęć portalu tunelu pod kątem przyszłych makiet kolejowych i ruszyliśmy dalej.
Nieczynny Dworzec w Łupkowie
Idąc w pełnym słońcu wzdłuż linii kolejowej dotarliśmy do dworca w
Łupkowie, który obecnie jest nieczynny. W 2017 roku obsługiwał on średnio 0-9 osób dziennie. Przed wejściem Polski do Schengen znajdowało się tutaj kolejowe przejście graniczne ze Słowacją. Zbudowana nad torami wieża dla celników była otwarta, z czego oczywiście skorzystaliśmy.
Budka strażnicza na kolejowej granicy polsko-słowackiej w Łupkowie
Sypiący się tynk, zarośnięte perony - niedawne decyzje o zawieszeniu ruchu na jedynej przechodzącej tu linii i zamknięcie zabytkowego dworca raczej nie rysują przed nim świetlanej przyszłości.
Nieczynny dworzec kolejowy w Łupkowie
Dworzec kolejowy w Łupkowie
Zaczęliśmy kierować się szutrową drogą w stronę
Nowego Łupkowa, skąd docelowo planowaliśmy znaleźć transport do
Komańczy i
Zagórza. Stamtąd przez
Krosno chcieliśmy wrócić do
Krakowa PKS-em.
Cmentarz w Starym Łupkowie.
Przeszliśmy około 300 metrów i odruchowo pomachaliśmy do mijających nas właśnie dwóch aut. Zatrzymały się. Ich kierowcy poinformowali nas, że na razie chcą zwiedzić jakiś opuszczony cmentarz w okolicy, ale możemy zabrać się z nimi. Potem mogą nas podwieźć do
Komańczy.
Nie mieliśmy pojęcia o istnieniu tutaj takiej
atrakcji. Z racji na wczesną godzinę przyłączyliśmy się do nich. Okazało się, że jest to ekipa przewodników PTTK z Krakowa. Lepiej trafić się nie dało. Dojechaliśmy na opuszczony cmentarz w nieistniejącej już wsi
Stary Łupków. Odszukiwanie zarośniętych nagrobków oraz fundamentów stojącej tu niegdyś cerkwi zajęło nam około godzinę. Niektóre z nich były naprawdę oryginalne i dobrze zachowane. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że przez teren cmentarza ma biec nowy gazociąg. Jako, że jego przebieg został już dawno zaakceptowany, a wszelkie zmiany trasy wymagałyby nowych pozwoleń, postanowiono... wykopać pod cmentarzem tunel. Europa ;)
Cmentarz w Starym Łupkowie
Ostatnia wpadka.
Wsiedliśmy do jednego z aut i ruszyliśmy do
Komańczy. Droga minęła błyskawicznie - przewodnicy opowiedzieli nam o swoich uprawnieniach, a my w dużym skrócie o tym co robiliśmy przez ostatnie 40 godzin ;)
W międzyczasie minęliśmy stojący w
Nowym Łupkowie oryginalny wagon-salonkę Edwarda Gierka, wykupioną przez lokalnego pasjonata. W sezonie jest ona podobno udostępniona do zwiedzania.
Do
Komańczy dotarliśmy przed 11-stą. Zobaczyliśmy, że na stacji stoi już nasz pociąg. Do jego odjazdu mieliśmy godzinę. Postanowiliśmy ruszyć na szybki obiad do
schroniska przy słynnym Klasztorze Sióstr Nazaretanek - miejscu internowania Kardynała Wyszyńskiego w latach ‘50. Po obiedzie ruszyliśmy na stację
Komańcza - Letnisko, z której w oddali widzieliśmy stojący na pierwszej stacji pociąg. 5 minut przed odjazdem
profilaktycznie zerknąłem na rozkład. Aha. Teraz dotarło do mnie, że przy godzinie odjazdu znajduje się mała cyferka oznaczająca, że z tej stacji pociąg nie odjeżdża w niedziele. Eh... No nic. Będziemy machać. Może maszynista się zlituje. W końcu i tak te pociągi jeżdżą prawie puste.
Nic bardziej mylnego. Minęło 5, 10, 15 minut. Okazało się, że pociąg… w ogóle nie kursował o tej godzinie w niedzielę. Czekał na głównej na jedyny w tym dniu - kurs popołudniowy.
Pociąg na stacji w Komańczy
Stopem do Zagórza
Czasu mieliśmy dużo i byliśmy w Polsce, dlatego sytuacja bardziej nas rozśmieszyła niż zdenerwowała. Postanowiliśmy iść wzdłuż drogi i tradycyjnie łapać stopa. To poszło dość sprawnie. Najpierw udało nam się znaleźć szybką podwózkę do
Rzepedzi, a następnie kolejną wsi
Szczawne. Tam podjęliśmy decyzję, że nie czekamy na pociąg, a odbijamy szosą w stronę
Zagórza. Rozpoczęliśmy wspinaczkę serpentynami. Okazało się, że tym razem w kwestii stopa jest tu gorzej niż na Słowacji ;) W końcu po około godzinie udało złapać się podwózkę do
Zagórza.
Do odjazdu PKS-u do
Krakowa mieliśmy około godziny. Mateusz uznał, że idziemy zwiedzać stację kolejową, wraz z m.in. nieistniejącą już przedwojenną parowozownią. Pod koniec XIX wieku
Zagórz dzięki budowie linii kolejowej łączącej Galicję z Budapesztem i Wiedniem z małej wsi stał się znaczącym w regionie miastem, utrzymującym się przed wojną głównie z przemysłu kolejowego.
Tablica na stacji w Zagórzu
Zakończenie
Około 16:00 przyjechał PKS i w ten sposób zakończyliśmy naszą intensywną podróż. O 19:30, po dokładnie 51 godzinach, wysiedliśmy z autobusu w Krakowie.
Podczas weekendu wielokrotnie zmienialiśmy plany. Od początku zakładaliśmy, że będziemy trochę improwizować. Mimo kilku nieplanowanych zdarzeń, szczęście raczej się nas trzymało, dzięki czemu udało nam się zobaczyć więcej niż planowaliśmy.
Na transport podczas wyjazdu wydaliśmy na osobę około 500 hrywien, 5 euro i 55zł. W sumie 150zł. Warto tu jednak dodać, że ponad połowę tej ceny stanowiła nocna taksówka do Sambora oraz PKS do Krakowa.
W ciągu dwóch dni przebyliśmy ponad 1000 km:
- koleją:
675km (PL: 250km | UA: 350km | SVK: 75km)
- autobusami:
250km (PL: 225km | SVK: 25km)
- taksówką:
50km (UA: 50km)
- stopem:
50km (PL: 35km | SVK: 15km)
- pieszo:
25km (PL: 5km | UA: 10km | SVK: 10km)
Trasa w dużym przybliżeniu dostępna tutaj:
https://www.bikemap.net/en/r/5700301
Linki do filmików z przejazdów:
https://www.youtube.com/watch?v=HeeGN8h2LD0
https://www.youtube.com/watch?v=RnIm5SOGwFs
https://www.youtube.com/watch?v=5KeTJMnG6IM
https://www.youtube.com/watch?v=lEDZhtwSEnU
https://www.youtube.com/watch?v=bwjoc8_CC58
PS: Oprócz Sambora, w 3 sezonie serialu Wataha pojawia się przejazd
elektriczką przez praktycznie cały odcinek Kolei Zakarpackiej do Sianek. W jednym z odcinków dłuższa scena została nakręcona w Łupkowskim Tunelu.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą