:kaab
Możecie to przeczytać i mi powiedzieć, czy się jakoś klei? Szlag mię strzeli z tymi wątpliwościami
Musiałem przyznać, że Chrobrenkrantz przygotował sobotnią imprezę z prawdziwym wykopem. Już przed wejściem do kasyna stał szpaler hostess poprzebieranych w stroje z epoki Piastów. Po lewej stronie serwowano powitalną wódeczkę, z prawej strony można było zaopatrzyć się w zagrychę. Na tacach ogórki, śledzie no i naturalnie chleb z solą. Prawdziwie staropolskie powitanie. Nic dziwnego, że zjawił się tłum ludzi. Z delikatnych szacunków wychodziło mi, że przylazło tak z pół powiatu. A jeśli spojrzeć pod kątem płci, w Mońkach i po wioskach zostali tylko ci mężczyźni, którzy nie byli w stanie ruszyć tego dnia tyłka.
Kolejne delegacje meldowały się na miejscu. Czechowizna, Kalinówka Kościelna, Konopczyn, Dziękonie, Knyszyn… O tak, z Knyszyna też zawitała silna grupa pod wezwaniem. Drabów, z którymi miałem już dosyć długi zatarg jeszcze nie zlokalizowałem, ale przypuszczałem, że to tylko kwestia czasu. Prawdę mówiąc, i tak spodziewałem się potężnej awantury, więc czy dojdą do tego osobiste porachunki, czy też nie, nie miało wielkiego znaczenia. Nawet żul Mirabel się przywlókł i tak jakoś lepiej wyglądał. Pomyślałem, że kulturalnie będzie się przywitać.
- Dobry, panie Mirabel.
- Fajkę da?
No tak, pewne rzeczy nie ulegają zmianie, nawet jak człowiek się nieco ogarnie. Poczęstowałem go papierosem.
- Coś się pan wystroiłeś na dzisiaj, postanowiłeś zażyć odrobiny hazardu?
- Nu, tam kurwa gdzi, na bijatyki czeecham – czknął potężnie uwalniając z organizmu chmurę toksycznych oparów alkoholowych. – Jak si pobiją, to potem dużo drobnych można nazbirać. Ja sobie uskładał piniądz na wejści, ale to si na pewno zwróci. O, wódeczka!
W Mirabela wstąpiła niewidziana przeze mnie dotąd energia. Podszedł do hostessy i poczęstował się kieliszkiem. I następnym, i kolejnym. Odpuścił dopiero po wyczyszczeniu tacy. Panienka zrobiła przepraszającą minę, a żul oddalił się w sobie znanym kierunku złorzecząc pod nosem na kończące się zapasy bogactw naturalnych. Czyli darmowej wódki, żeby była jasność. Lubiłem tego miglanca. Obywatel świata pełną gębą.
Stałem grzecznie w kolejce gdy podszedł do mnie jakiś knypek w garniturze.
- Pana szanownego poproszę do bocznego wejścia – zagaił.
Nie oponowałem. Zaprowadził mnie w miejsce, gdzie przed połami namiotu rozłożono czerwony dywan. Trochę tandeta, ale mi się spodobało. Nad wejściem złotymi literami wyszyto napis VIP ONLY. Nieźle. Oczywiście i tutaj witano tradycyjnie, z czego z całą skwapliwością skorzystałem. Bo i kto odmówiłby fantastycznie zmrożonego nektaru. Knypek wprowadził mnie do środka i skierował w stronę wyraźnie większego namiotu, usytuowanego na samym końcu kasyna. No tak, szefostwo się bawi bez plebsu. Znów powiało kiczem. Namiot specjalny, o którym wspominał Chrobrenkrantz miał swoją własną nazwę. Chamber of Gold, proszę państwa. Powoli zaczynało się robić za dużo tego blichtru. W końcu byliśmy przecież w Mońkach, a nie w jakimś pieprzonym Vegas.
- Pan Morris prosi – skłonił się knypek w wskazał wejście.
- Powiedz panu Morrisowi, że jak przyjdzie pora, to się zjawię. – Nie będzie mi tu nikt narzucał sposobu spędzenia wieczoru. Najpierw chciałem się troszkę rozejrzeć i zobaczyć jak się bawią tubylcy.
Konus spojrzał z lekkim niedowierzaniem, ale ukłonił się tylko i gdzieś oddalił. Skierowałem się do baru po coś głębszego.