To jeszcze dorzucę przecudny niedzielny poranek. Wstał człowiek rano o trzynastej, sprzątnął łazienkę, bo koty pół kuwety wywaliły w akcie rozrywki, następnie sprzątnął kocią zawartość żołądka z czterech miejsc bo kłaczek, wiedziony rozpoczętym już sprzątaniem i ścieraniem różnych rzeczy zaczyna ścierać krew z paneli. I przychodzi myśl "jaka kurde krew, o co chodzi?" [nawiasem mówiąc (kwadratowy, skoro mówię nawiasem w nawiasie) powyższe czynności wykonywałem na automacie, bez okularów]. Myśli zaczynają krążyć, coś w nocy bolało, coś kląłem, na coś kurwiłem, coś mi świeczki stanęły na moment w oczach. Po okulary, zakładam, patrzę w dół, no tak, skóra na dwóch palcach zdarta, krew zaschnięta. Wstając w nocy na papierosa przypierwoliłem w jakiś mebel
Na szczęście byłem po kilku piwach, więc zapaliwszy fajeczkę, spokojnie wróciłem spać