Może faktycznie chodzi i ilość źródeł
Pierwszy dialog kończył ostatni kawałek
- A to akurat łatwe. Odbiorcy. Przypuszczam, że większość czytających to pań będzie martwić się losem dziecka, zatapiać się w detale świata przedstawionego i tak dalej. A chłopom dorzucimy troszkę właściwych krągłości tu i tam. Taki ukłon w stronę tatusiów, którzy będą tę legendę czytać po raz setny swojemu dziecku przed zaśnięciem. Poza tym, taka przemiana uwiarygodni cudotwórcze moce chaty.
- Ukłon powiadasz? Ciekawe masz ty określenia na dekolt. – skwitował z rozbawieniem bibliotekarz.
- No, jak się dziewczę kłania, to dekolt odsłania – błysnął na szybko ułożonym powiedzeniem Duduś. – chyba czas przetransportować towarzystwo. Mało to istotne jak dotrą do chałupy, więc może przejdźmy od razu do rzeczy.
„Choć dochodziło dopiero południe, ciemne chmury sprawiły, że świat począł tonąć w mroku. Wiatr hulał po pustych polach, ptactwo skryło się w gęstwinie pobliskiego lasu, by przeczekać niespodziewaną nawałnicę. Każde żywe zwierzę, wiedzione instynktem szukało schronienia. Zdawało się, że natura zamierza użyć swych największych sił, by wyładować swój gniew na ludziach. Lecz tym razem nie była to natura. Stara wieszczka dobrze o tym wiedziała, dlatego przyspieszyła kroku.
-Już prawie dotarliśmy. – rzekła do ojca, który na rękach niósł dygoczącego chłopca. –Jeszcze odrobinę wytrwałości i będziemy u celu. Zaklinam was jednak, byście oczyścili swoje serca i głowy. To, co ujrzycie nie jest częścią naszego wymiaru. Będziecie bardzo blisko tego, czego nie powinien doświadczać żaden człowiek.
Zbliżali się do domu znachorki. Z początku zdawał się być tylko malutką izbą, im bliżej jednak podchodzili, sprawiał wrażenie coraz większego i potężniejszego. Albo iluzja, albo magia sprawiała, że to co przed chwilą widzieli jako malutką chatynkę na skraju lasu, teraz jawiła się jako potężne domostwo. Czuli niewytłumaczalne ciepło i spokój, choć wokół szalały już pioruny i wichry. Niesiony przez ojca syn co chwilę naprężał wszystkie mięśnie, by po chwili wiotczeć niczym bezkostna lalka." - Bezkostna lalka? Czy ty przypadkiem nie wypiłeś już o to jedno piwo za dużo? – zatroskał się o stan głowy naszego literata bibliotekarz.
- Przecież stoję jeszcze, o co ci chodzi?
- Siedzisz, to po pierwsze. Po drugie, jaka bezkostna lalka? Widziałeś kiedyś lalkę kostną? Lalki z definicji nie mają szkieletów.
- Dramatyzm robię. – próbował wyjaśnić przyjacielowi Duduś – rozumiesz, takie napięcie. Wyobraź sobie tego chłopaka, ojciec ostatkiem nadziei i sił niesie go pośród burzy i huraganu, a ten raz się napręża, raz wiotczeje. Może być coś bardziej dramatycznego w takich okolicznościach? Zaufaj mi, bezkostna lala jest najwłaściwszym w tym miejscu określeniem. Może kiedyś producenci zabawek zaprojektują lalkę wyposażoną w egzoszkielet. I ta lalka będzie mogła przybierać różne formy napięcia wewnętrznego, co za tym idzie, raz będzie wiotczeć, raz się naprężać. Zupełnie jako ten dzieciak, o którym piszemy.
- Na miłość Boga…
- Którego, że tak z ciekawości zapytam? – wciął się pisarz.
- … wszechmogącego. Jakie egzoszkielety? Duduś, ja Ci zaraz odetnę dostęp do piwa i wrócimy do sprawy, kiedy przestaniesz dryfować po nieznanych mi wodach.
- No dobrze, panie mądry i trzeźwy. Załóżmy, że pozbędę się, choć niechętnie, określenia „bezkostna lalka”. Co w takim razie proponujesz w zamian?
- Po pierwsze to papierosa.
- Przecież palę prawie cały czas.
- Tak, ale powinniśmy wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza. Zaczyna się tu robić duszno, co nie najlepiej wpływa na twoją kreatywność.
- To ty się czepiasz bezkostnej lalki.
- A ty ją wymyśliłeś. Moim zdaniem, chybiona idea. Wychodzimy. Pani Zosiu, my na moment się ulatniamy, ale dopilnuje pani łaskawie, żeby miejsce pozostało swobodne. – Poprosił barmankę Chomik. Panowie wstali i chwiejnym krokiem udali się do wyjścia.
- „Ja tu jeszcze wrócę, nie zostawię tego, ja tu jeszcze wrócę…” Zaintonował Duduś.
- Dobra, dobra, nie kończ, póki jesteśmy tu mile widziani. – zmitygował przyjaciela kompan.
Przyjaciele wyszli przed Mewę. Noc już dawno zapadła, choć gdy zasiadali przy stoliku słońce jeszcze wysoko uśmiechało się z nieba. Pojawiły się gwiazdy, kosmos usiany miliardem małych światełek działał kojąco. Ulice zdążyły opustoszeć, tylko mknące taksówki i pojazdy z kogutami zakłócały spokój królestwa Boga Chorsa.