Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Dlaczego już nie jeżdżę z BlaBlaCarem? Czyli jazda z perspektywy kierowcy

174 056  
482   93  
Do napisania tego tekstu zainspirował mnie ten tekst: klik! Ja nigdy nie byłem pasażerem. Byłem kierowcą. Kilka lat temu studiowałem w Gdańsku i jeździłem do niego niemalże co weekend z Olsztyna. Woziłem wszystkich, od ludzi po kretynów. Opowiem Wam o kilku przedstawicielach tej drugiej grupy i ich ekscesach.

#1. Pocięta skóra na kanapie

W autku, którym wtedy jeździłem, miałem bardzo ładną skórę. Perforowana na "poddupniku" i "podplecniku". Pewnego pięknego dnia podjechałem w umówione miejsce, skąd zabrałem dwie osoby. Pewna wybitnie inteligentna blondynka usadowiła się z tyłu, a obok siebie położyła swoją torebkę. W trakcie jazdy postanowiła rozpakować jakąś (nieistotne jaką) zafoliowaną rzecz. Zrobiła to przy pomocy klucza do mieszkania. Nie wiem, jak to możliwe, ale ten niewielki okaz człowieka wpakował klucz w moją piękną skórzaną tapicerkę aż po kółko, na którym zawieszony był brelok. Oczywiście postanowiła ten fakt przemilczeć. Pech chciał, że folia puściła na tyle głośno, że aż się odwróciłem.
"Przecież to malutkie rozdarcie, nie ma o co robić afery...". Odzyskałem od niej stówkę, co nie wystarczyłoby nawet na wyjęcie kanapy do tapicerowania, ale fartem udało się podkleić i wyrównać ten element.

#2. Nie palę papierosów, jem mandarynki

Tym razem jadę z Olsztyna do Gdańska. Z przodu siedzi rozmowna koleżanka, a z tyłu wesoła i prawdopodobnie niema parka, która oprócz "Cześć" nic z siebie nie wydukała. Większość ludzi odwoziłem pod dom, ale tych niemych raczej mi się nie chciało. Tak samo było i tym razem. Ale tym razem, inaczej niż zazwyczaj, zauważyłem, że popielniczka w tylnym rzędzie jest otwarta. Niestety, już po wysadzeniu introwertyków. W popielniczce skórki od mandarynek. Tak samo w schowkach w drzwiach po obu stronach. No i oczywiście papierki po cukierkach w kieszeniach na fotelach.

#3. Mały bagaż


Absolutnym standardem było przynoszenie większego niż mały, więc auto często pękało w szwach. Jako że zaznaczyłem, że zabieram tylko mały bagaż (definicja wielkości bagażu zależy tylko od inwencji twórczej właściciela), nie miałem oporów i dość często ktoś jechał ze swoją torbą na kolanach. Tym razem szczęśliwy splot okoliczności sprawił, że wziąłem od ojca jego kombiaka. Auris II, który demonem wielkości nie jest, nie jest też jednak małym autem. Poumawiałem ludzi pod Makiem w centrum, dojechałem standardowo 10 minut wcześniej i obserwuję kto jedzie. Najpierw audi A6 kombi. Z bagażnika dwie olbrzymie torby i plecak. "To nie do mnie. Nie ma szans". A jednak. Ojciec podwiózł biedną, drobną dziewczynę, która gdyby miała sama tachać te toboły, zdechłaby po 10 metrach.
- Przecież jest wyraźnie napisane, że mały bagaż.
- O chłopie, żebyś widział ile ona normalnie bierze.
- Ale ja mam jeszcze dwie osoby, które też z bagażem będą jechać.
- Ale duże auto masz. Bez problemu zmieścisz. Co my mamy zrobić z tym bagażem? Co ona ma zrobić? Przecież potrzebuje tych ubrań...
Koniec końców kazałem dorzucić dychę. Nie dlatego, że samochód mi więcej spali. Dlatego, że wykazując się choćby odrobiną myślenia, można zapytać, czy tym razem zrobię wyjątek. Mimo że zajechali nowym autkiem za przynajmniej dwie stówki, jedna waliza została. Żeby nie było zbyt przyjemnie, ta, którą wsadziłem do bagażnika, zajmowała prawie połowę. A był jeszcze plecak. Panna dostała plecak na kolana, bo nadchodziły kolejne dwie osoby. A wraz z nimi dwa ogromne plecaki podróżne.
Z bagażnika usłyszałem ciche łkanie mojej torby na laptopa, która przez łzy pocieszała moją aktówkę. Trudno. Dawać po dyszce, tak się bawić nie będziemy. Znowu to samo. Jacy oni biedni, to nie jest duży bagaż itd. Koniec końców postawiłem siatkę za tylnymi siedzeniami, zapakowałem samochód po sam dach, dobiłem bagażnik przy pomocy buta, wrzuciłem do środka moje rzeczy, na które w bagażniku nie było miejsca i - delikatnie mówiąc - wkurwiony pojechałem do Gdańska.

#4. A ja to mam taki i sraki samochód i jest lepszy

Moje auto, jako przykład japońskiej limuzyny, często stawało się tematem ożywionej dyskusji. Niestety (ach, te stereotypy), najczęściej komentowali je właściciele różnej maści niemieckich dupowozów (głównie widły i cztery zera), których samochody są nieporównywalnie lepsze pod każdym względem, a jadą ze mną, a nie swoim, bo:
a) nie biorą, bo po Gdańsku/Olsztynie lepiej jeździ się komunikacją publiczną
b) nie ma sensu, bo to krótki wyjazd.
Innych opcji nie było. Co się nasłuchałem o tym, jak cudowne samochody robią Niemcy, to poezja.

#5. Jamochłony


Dziesiątki takich akcji, ale jedna warta opowiedzenia. Do przodu wsiada klient, do tyłu klientka. Nie byle jaka. Ilość szpachli, którą ze sobą wniosła, obniżyła wartość rynkową mojego auta o połowę. W trakcie drogi postanowiła sobie przysnąć. Najpierw przewiesiła się przez podłokietnik i w dziwnej łukowato-wykrzywionej pozie obśliniła mi tapicerkę. Przy okazji zostawiając na niej nieznanego pochodzenia i przeznaczenia szary odcisk policzka. Chwilę później zmieniła stronę i oparła się o szybę, która nabrała barwy. Jak się obudziła, klient zapytał, czy nie boi się sama spać, jak my tu we dwóch jedziemy.
"Eee, wyglądacie całkiem spoko. A ja taką inbę wczoraj miałam, że dzisiaj to tylko spać...".
Osobną kategorią jamochłonów byli kretyni, którzy chuchali na szybę i rysowali po niej brudnym paluchem.

#6. Jadę do akademca na inbę

Miliony ludzi, których głównym celem w życiu jest "Inba w akademcu. Najebiemy się jak nigdy! Dawaj ze mną!".

#7. Blachary


Jaki to ja mam super samochód, jak pewnie prowadzę, może pojedziemy jeszcze raz razem, kiedy ostatnio byłem w akademcu na inbie i czy przypadkiem nie jadę na jakiś zlot, to ona się zabierze.

#8. To co, w dwie godzinki spokojnie się wyrobimy? Tylko żeby bezpiecznie było...

Wsiadasz do samochodu i słyszysz to, co powyżej. Fakt, dało się dojechać w dwie godziny, ale nie ryzykowałbym czyjegoś życia. Krajowa siódemka była rozkopana, ale dwie i pół godziny nie stanowiło problemu. Ale wtedy okazywało się, że pytający jest już umówiony, że tydzień temu jechał półtorej godziny i żebym się pospieszył.

#9. Uwaga, nastawiam ci kręgosłup

Starałem się być dobrym gospodarzem samochodu i robić miejsce pasażerowi za mną, nawet kosztem własnego komfortu. Problem polegał na tym, że nikt nigdy nie potrzebował go więcej, niż miał. Dziwnym jednak trafem, raz na dwa przejazdy, dostawałem makabrycznego kopa w plecy, bo trzeba się przecież rozruszać podczas tej niewiarygodnej wyprawy, która trwała aż dwie godziny. Co ciekawe, panie wykazywały się potężniejszymi kopnięciami niż panowie.

#10. Spóźnienia

Wiecznie. Może z 10 razy na dwa lata jeżdżenia wyjechałem o czasie. Milion powodów, z których najczęściej powtarzał się spóźniony autobus. Rozumiem, że można się spóźnić, ale kultura wymaga poinformowania o takim fakcie. Kiedyś odjechałem bez jednej umówionej pasażerki. Już w drodze zadzwoniła z pretensjami, że "korona by mi z głowy nie spadła, jakbym zaczekał jeszcze te 5 minut. W końcu urwanie 20 minut na takiej trasie dla dobrego kierowcy to żaden problem".

#11. Przecież umawialiśmy się przez telefon

Masa bezczelnych chamów, twierdząca, że przecież mówili: że bagaż będzie większy, że nie dla jednej, a dla dwóch osób... Najpierw dyskutowałem z nimi, później przerzuciłem się na umawianie się przez SMS, co pozwoliło mi bezsprzecznie udowadniać moje wersje wydarzeń. Zdarzało mi się nie zabierać dwóch osób, bo umawialiśmy się na jedną, a w pięć nie jeździłem. Nie żebym był jakoś szczególnie nastawiony na komfort ludzi, z których większość stawiała sobie za życiowy cel zasyfić i zniszczyć mi auto, na które ciężko pracowałem. Po prostu, miałem fotochromatyczne lusterka, które niefortunnie nie ściemniały się, jeśli czyjś sagan zasłaniał środkowe.

Różnych dziwnych mniejszych i większych akcji było mnóstwo. Zebrałem tylko te, które dało się podpiąć pod ogólne punkty. Oczywiście były i pozytywy. Mała bo mała, ale jednak część osób gadatliwych, inteligentnych i wesołych. Gdyby trafiali mi się tylko tacy, jeździłbym dłużej. Najlepiej wspominam nie-studentów. Ludzi, którzy jeździli na szkolenia, do rodziny itp. Niestety, w ciągu kilkudziesięciu przejazdów stanowili oni ok. 10% klientów. Następne 10% stanowili ludzie kulturalni, inteligentni i nawet nie tyle rozmowni, co nie burczący na ciebie, jeśli zechcesz otworzyć do kogoś gębę w twoim własnym aucie. Zostało więc 80% tych, którzy byli zbyt cwani na jazdę pociągiem czy busem, zbyt bogaci, żeby rozmawiać z plebsem, który ich wiezie (w końcu płacili aż 20 zł), zbyt ważni, żeby po sobie posprzątać i zbyt ą i ę, żeby wchodzić w jakąkolwiek ludzką interakcję z kimkolwiek innym niż telefon. Co ciekawe, to zdanie podzielali głównie ludzie, którzy raz na jakiś czas zmieniali się z kierowcy w pasażera. Co jeszcze ciekawsze - nieznani mi ludzie, których zabierałem właśnie z blabla.

Z jakichś 20 osób (ze studiów, z mojego otoczenia, później z pracy), które woziły pasażerów z serwisu BlaBlaCar, ja odpadłem najpóźniej. Zrezygnowałem całkowicie po tym, jak jakaś łajza usiadła na czekoladzie, którą wpieprzała siedząc za mną. Czekolada się roztopiła i wlazła w perforację skóry. Przy okazji, pod moim fotelem znalazłem papierek. O ironio! W "bąble" w skórze wlazła Bąblolada...
39

Oglądany: 174056x | Komentarzy: 93 | Okejek: 482 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało